Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Radlin: W święta bomby spadły na Wypandów. Jedna z nich na dom... [ZDJĘCIA]

Arkadiusz Biernat
Zaznaczony kolorem czerwonym dom, na który spadła jedna z bomb amerykańskiego bombowca. W 1944 r. Wypandów nie był mocno zabudowanym terenem. Piloci zapewne nie zdołali zobaczyć w porę domów
Zaznaczony kolorem czerwonym dom, na który spadła jedna z bomb amerykańskiego bombowca. W 1944 r. Wypandów nie był mocno zabudowanym terenem. Piloci zapewne nie zdołali zobaczyć w porę domów arc/ Błażej Adamczyk
Radlin: W święta Bożego Narodzenia 1944 roku bomby spadły na Wypandów. Jedna zniszczyła dom. Cud, że domownicy przeżyli.

Radlin: W święta bomby spadły na Wypandów. Jedna z nich na dom...

Mimo trwającej wojny, drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w 1944 roku na terenach dzisiejszego Radlina nie zapowiadał się w żaden sposób szczególnie. Rodziny spotykały się przy świątecznych stołach, a dzieci korzystały z uroków mroźnej zimy, ślizgając się na łąkowych lodowiskach. Spokoju świętujących zbytnio nie zamąciły nawet wyjące tego dnia syreny alarmowe okolicznych kopalń ostrzegające przed atakiem z powietrza.

- Znowu lęcą bombardować fabryki - przyjmowali bez większych emocji mieszkańcy okolicznych wiosek. Takich przelotów amerykańskich bombowców na wysokości ok. 8 tys. m z włoskich lotnisk widzieli setki. Bowiem naloty aliantów na zakłady produkujące paliwo syntetyczne na Górnym Śląsku prowadzone były od lipca 1944 r. Dlatego z czasem nawet dzieci, które wcześniej w trakcie każdego alarmu były ewakuowane z sali lekcyjnych, przyjmowały nadlatujące setki bombowców jako atrakcję na tle błękitnego nieba.

- Atrakcją dla dzieci były zrzucane w ogromnych ilościach paski cynfolii, mające zakłócić dokładność namiaru niemieckich radarów. W okresie świąt Bożego Narodzenia stanowiły zazwyczaj ozdobę choinek - przyznaje Błażej Adamczyk, lokalny historyk i świadek tamtych zdarzeń.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Dla okolicznych mieszkańców przeloty bombowców nie stanowiły zagrożenia. Ich ładunki były przeznaczone na inne cele. Choć w trakcie rozmów pomiędzy mieszkańcami często można było wyczuć nadzieję, że być może kiedyś z samolotów wyskoczą spadochroniarze, którzy zakończą okres wyczerpującej wojny i okupacji.

Mimo tego w pamięci wielu z nich na stałe pozostał obraz po ostatnim przelocie amerykańskich bombowców. Było to właśnie 26 grudnia 1944 roku. Rankiem tego dnia z włoskich lotnisk wystartowało 877 bombowców, które osłaniały 203 myśliwce. Samoloty leciały na zakłady IG Farbenindustrie w Kędzierzynie-Koźlu. Znów słychać było wybuchy bomb. Na niebie widać było również pociski niemieckiej artylerii przeciwlotniczej wycelowanej w samoloty wroga.

- Poobiednia świąteczna atmosfera towarzyszyła rodzinnym spotkaniom dorosłych. Natomiast młodzież, szczególnie chłopcy, woleli korzystać ze świeżego powietrza - wspomina Błażej Adamczyk, który przygotowuje publikację o pamiętnym nalocie. Zabawę ślizgających się dzieci na łąkowym lodowisku w pobliżu szybu Reden przerwał głośny świst i kilkanaście głośnych wybuchów od strony Wypandowa. Dzieci natychmiast uciekły do domów. Zaniepokojenie wyczuć można było również u dorosłych.

W tym samym czasie na pobliskim Wypandowie w domu położonym pośród pól trwało świąteczne spotkanie. W środku oprócz właścicieli - państwa Skupniów, przebywali jeszcze Berta i Hieronim Bednorzowie wraz z dziećmi: czteroletnią Cecylią i czteromiesięcznym Romanem. W odwiedziny przybył też Paweł Bednorz, ojciec Hieronima. Spokój niespodziewanie zakłóciły spadające bomby. Jedna z nich trafiła w dom państwa Skupniów. Odłamki murów i szkła raniły prawie wszystkich, ale na szczęście obrażenia nie były aż tak poważne.

- Z opowieści rodzinnych wiem, że ojciec miał mocno roztrzaskaną głowę. Mocno pokaleczyła go szyba. Po pomoc udał się pieszo do szpitala w Rydułtowach - opowiada Wanda Kempa, córka Berty i Hieronima Bednorzów.

Niespodziewane bombardowanie wzbudziło niepokój wielu osób. Po chwili wielu świadków przyszło na miejsce zobaczyć co się stało. Dom był mocno zniszczony, a w innych miejscach na Wypandowie pozostały głębokie leje po bombach. - Szczęście w nieszczęściu - powtarzali mieszkańcy widząc efekty spadających bomb. A w takich dramatycznych warunkach przyszło tej rodzinie mieszkać jeszcze kilka lat...

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Inna z bomb spadła w rejonie piaskowni. Nie wybuchła. Wówczas mieszkańcy Radlina po raz kolejny przekonali się o okrucieństwie i bezduszności Niemców. Do jej wyciągnięcia nie posłużono się saperami, a 15 wynędzniałymi więźniami w pasiakach których przyprowadzili gestapowcy. Byli to Żydzi z obozów koncentracyjnych. - Gołymi rękami wygrzebali bombę z piasku i rozbroili - podkreśla Adamczyk.Wówczas mieszkanki Radlina wykazały się olbrzymią odwagą. Mimo kategorycznego zakazu zbliżania się do Żydów, dwie kobiety (Waleska Szymiczek i Matylda Knesz) podeszły do nich z garnkiem zupy i chlebem. Co ważne, esesmani nie ukarali mieszkanek i pozwolili nakarmić więźniów. Rozbrojona bomba stanęła później w widocznym miejscu na korytarzu Ratusza. Miała wzbudzać u mieszkańców nienawiść do Amerykanów za zbombardowanie. Ci tej propagandzie nie ulegli.

Choć mieszkańcy byli zszokowani. Dlaczego dotąd spokojny Radlin, bez większych zakładów przemysłowych i skupisk wojsk, postanowiono zbombardować? To pytanie przez dziesiątki lat zadawali sobie okoliczni mieszkańcy.

Początkowo przypuszczano, że bomby mógł zrzucić jeden z płonących bombowców, który chwilę później rozbił się w Marklowicach.
- Tego dnia ogień artylerii przeciwlotniczej był gęsty i celny - wspomniał po latach Charles A. Bigbee, który leciał w innym bombowcu. Był on kuzynem Roberta H. Flake’a, dowódcy rozbitego bombowca. W tej katastrofie zginęło 9 członków załogi (przeżyli: Merle Smith i Frederick Weiss, którzy wyskoczyli wcześniej z pokładu).

Sprawę udało się dopiero wyjaśnić dość przypadkowo franciszkaninowi Leonowi Szymiczkowi, który sprawował posługę w Szwajcarii. - Pewnego dnia nad Jeziorem Bodeńskim wdał się w rozmowę z przypadkowo napotkanym turystą. Był to Argentyńczyk, który ochotniczo wstąpił do armii Stanów Zjednoczonych i jako pilot brał udział w ostatnim grudniowym nalocie na Śląsk. To właśnie jego samolot przed Kędzierzynem trafił niemiecki pocisk przeciwlotniczy - dodaje Błażej Adamczyk. Załoga przed celem musiała zawrócić do Włoch. Podjęto dramatyczną decyzję, aby odciążyć samolot, wyrzucając bomby na niezabudowane tereny.

Dopiero od ojca Leona lotnik dowiedział się, że jedna z bomb trafiła w dom. - Skoro nikt nie zginał, spadł mi wielki kamień z serca - przyznał.

ZOBACZ TEŻ: Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco z informacjami! [KLIKNIJ W LINK]

**Obserwuj autora na Twitterze TWITTER_FOLLOW https://twitter.com/arek_biernat

**

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na radlin.naszemiasto.pl Nasze Miasto